Oksana Bagriy: Jest pan znanym kolekcjonerem, prace będące pana własnością można oglądać w muzeach w całej Polsce. Budując kolekcję poznał pan wielu artystów m.in. Jana Lebensteina, którego dzieła stanowią sporą część pańskiego zbioru. Czy mógłby pan o nim opowiedzieć?
Bogdan Jakubowski: Przede wszystkim chciałbym zaznaczyć, że Lebenstein nie był abstrakcjonistą jak sądzi wielu. Jego Figury osiowe uznaje się za abstrakcyjne, ale to nieprawda. W każdym razie na pewno sam artysta tak nie uważał.
kolekcja prywatna
OB: Na początku lat 60. Lebenstein zwraca się w stronę osobliwego malarstwa figuratywnego. Pojawiają się sylwetki zwierząt.
To stało się około roku 1963. Wtedy też przeszedł od kompozycji opartej na linii wertykalnej do kompozycji horyzontalnej – dawała więcej swobody wyobraźni, pozwalała poruszać się w każdym kierunku, nie tylko w górę lub w dół. Te zwierzęta także były wytworem jego wyobraźni. Opowiadał, że chodził do Muzeum Natury w Jardin des Plantes w Paryżu, nie w poszukiwaniu inspiracji, ale żeby utwierdzić się w słuszności swojej wizji.
OB: Jego obrazy są pełne niepokoju, fizjologii, erotyki. Daje się w nich odczuć egzystencjalną samotność oraz poszukiwanie odpowiedzi na pytania o sens życia.
Lebenstein miał przygnębiającą osobowość. Był metafizykiem i samotnikiem. Miał ciekawy stosunek do różnic między płciami. Mężczyzn uważał za zwierzęta, które biegają wokół kobiety tylko po to, aby zaspokoić seksualny popęd. Kobietę natomiast widział jako istotę bardziej metafizyczną, zaangażowaną duchowo. Jego postaci często są szpetne, groteskowe wręcz. Lebenstein czuł, że ludzka natura podlega degradacji, a to co malował było wyrazem tego poczucia zinterpretowanego przez jego wyobraźnię.
OB: Inspirował się czymś jeszcze poza wyobraźnią?
Lebenstein miał swój styl, działał tak jak wskazywała mu intuicja. Moim zdaniem nie ulegał żadnym modom. Ale nie chcę przez to powiedzieć, że nie szukał inspiracji wśród innych artystów. W sztuce nie ma czegoś takiego jak kompletna nowość. Jest tylko ewolucja, nieustanne przetwarzanie, modyfikacja dokonywana przez pryzmat jednostkowej wyobraźni.
OB: A czy próbował związać się z jakąś grupą artystyczną?
Do żadnej grupy malarskiej nie należał. Miał propozycję wejścia do Arsenału. Namawiał go Cybis i Stażewski, ale on powiedział, że do żadnego ruchu malarskiego, do żadnej grupy nie chce należeć. Nie chciał żyć w stadzie.
OB: Jak zaczęła się jego kariera malarska?
Urodził się w 1930 w Brześciu Litewskim – nawet w dzisiejszych czasach, nie jest to miasto, które otwiera jakieś znaczące perspektywy. Jego ojciec był kolejarzem, chciał aby syn zdobył większe wykształcenie i został inżynierem czy lekarzem Ale Lebenstein nie miał specjalnych zdolności jeżeli chodzi o nauki ścisłe. Wtedy też zdał sobie sprawę, że najlepiej czuje się malując. Zresztą nikt mu w tym nie przeszkadzał, bo już wówczas był samotnikiem, który nikomu nie wchodził w drogę tylko robił swoje gdzieś w kacie, na uboczu. Ostatecznie wyjechał do Warszawy i wstąpił na Akademię. Nie szukał kariery, ale na początku jego pracy twórczej ona przyszła do niego sama.
OB: Co się wtedy wydarzyło?
Zdobył Grand Prix na Pierwszym Międzynarodowym Biennale Młodych w Paryżu w 1959 roku. W ramach tej nagrody odbyła się wystawa jego prac w prestiżowym Muzeum Sztuki Współczesnej Miasta Paryża.
OB: Piękny i mocny początek kariery. Wszystko wskazywało na to, że nazwisko Lebenstein szybko zapisze się w pamięci kolekcjonerów i galerii. Stało się jednak inaczej. Dlaczego?
Żaden inny polski artysta nie odniósł takiego sukcesu na starcie swojej kariery jak Lebenstein wówczas. Faktycznie było tak, że po wystawie Lebensteinem zainteresowali się kolekcjonerzy i galerie, nie tylko we Francji, ale także w Stanach Zjednoczonych. Problem polegał na tym, że on nie chciał się związać na stałe z żadną galerią na wyłączność. Zależało mu na wolności, a nie wszystkim marchandom się to podobało. W tym okresie pojawiali się także krytycy sztuki związani z konkretnymi galeriami – Lebenstein uważał ich za sługusów, nienawidził tego. I właśnie przez swoje dążenie do niezależności nie zrobił kariery międzynarodowej, a mógł.
Później, w rozmowach wychodziło, że trochę tego żałował, ale z drugiej strony był dumny, że może sobie pozwolić na przykład na długie okresy braku weny, w których nie malował w ogóle, żadna galeria by do tego nie dopuściła. Choć mimo to współpracował ze światowej sławy galeriami, takimi jak Chalette w Nowym Jorku czy Galerie Gmurzynska w Kolonii.
OB: Wracając do tematu Międzynarodowego Biennale Młodych – z kim konkurował Lebenstein?
Konkurs był międzynarodowy więc brali w nim udział artyści z całego świata. Ponad trzysta nazwisk. Z polskich artystów wystawiali jeszcze: Gierowski, Kieszkowski, Pągowska, Tarasin, Ziemski i Gielniak. Wśród zagranicznych nazwisk pojawiły się takie tuzy jak Yves Klein, Robert Rauschenberg, Jean Mitchell czy Friedensreich Hundertwasser – obecnie to wielkie, powszechnie znane nazwiska, właściwie ikony sztuki XX wieku, a wygrał jednak Lebenstein.
OB: Czy Lebensteina można nazwać niedocenionym geniuszem?
Zdecydowanie. W tym czasie była moda na informel i taszyzm, a on malował kompletnie we własnym stylu. Nie można go zakwalifikować do żadnego nurtu malarskiego. Nie lubił sztuki, która wszystkim się podoba, którą wszyscy akceptują. On chciał mówić o konkretnych emocjach, w swoim konkretnym stylu podyktowanym wyobraźnią. Wracając do zwierząt i przedstawień kobiety i mężczyzny. W tamtym czasie, myślę, zaprzeczał Freudowi, który kobietę postrzegał jako okaleczonego mężczyznę. Lebenstein widział to zupełnie inaczej U niego to mężczyzna był obrazem zdegenerowanej kobiety.
OB: Czy Lebenstein przeżył nieszczęśliwą miłość?
Wiem o przynajmniej dwóch takich nieszczęśliwych miłościach. Niespełnionych i niedopełnionych. Był między innymi w wieloletniej relacji z kobietą zamężną, starszą od niego. Odwiedzali się. Żył jednak raczej samotnie, a tworzył najchętniej w nocy. Nie robił niczego jeżeli nie przychodziła do niego idea. Potrafił długo na nią czekać. Jednak gdy już ją miał pracował intensywnie, często do fizycznego wyczerpania.
OB: Co może pan powiedzieć o obrazie Nienasycenie. Jaka jest jego historia?
Jest to jego spojrzenie na relacje damsko-męskie. Na jego obrazach z serii Apogeum mężczyzna dominuje kobietę. Tutaj jest inaczej. Jest zezwierzęcony, upokorzony, nie odgrywa praktycznie żadnej roli, to ona dominuje.
OB: Ale może bardziej podporządkowany, bo upokorzony to nie jest chyba dobre słowo.
Upokorzony w swojej męskości!
OB: Powstały dwa identyczne obrazy o tym samym tytule – jeden w 1970 roku, a kolejny w 1972 roku. Wie Pan co za tym stoi?
Są w zasadzie takie same, tylko odrobinę inaczej namalowane. Pierwszy obraz pojechał do Stanów Zjednoczonych i prawdopodobnie tak przypadł w Paryżu komuś do gustu, że zażyczył sobie druga wersję.
OB: I Lebenstein wykonał obraz na zamówienie? Złamał swoje zasady?
Jeżeli to było zamówienie od kogoś bliskiego, z grona przyjaciół to cóż w tym złego? Ten obraz podobał się także Lebensteinowi. Może chciał mieć drugą wersję na wystawę w Paryżu? Trudno to teraz określić.
OB: Czym się różnią te prace?
Ta pierwsza jest, moim zdaniem, lepsza – bardziej ekspresyjna. Druga jest bardziej dosłowna w warstwie malarskiej. Tak, zwłaszcza twarz kobiety w pierwszym jest tajemnicza, a natomiast w drugim jest bardziej czytelna, wyraźna. W drugiej też zwierzę inaczej patrzy, bardziej łagodnie, estetyczniej.
OB: Można powiedzieć, że druga wersja ma charakter bardziej handlowy?
Zgodziłbym się z tym stwierdzeniem. W pierwszej wersji dostrzegam więcej emocji. W ogóle Lebenstein uważał, że seks jest sprawą nieczystą, że jest upokarzający dla mężczyzny i dla kobiety. Nieszczęśliwy.
OB: Uważał akt seksualny za grzech?
Uważał, że rządzą nim siły nieczyste, które nas popychają do popełniania tego grzechu. Że go żałujemy, ale będziemy popełniać dopóki będziemy mogli, bo jesteśmy nim owładnięci. Dla Lebensteina natura ludzka była ułomna. Być może stąd te zwierzęta – jako uosobienie metafizycznego bezwładu, ulegania popędom, zwierzęcego nienasycenia zaspakajanego fizycznie, a nie intelektualnie.
kolekcja prywatna
Bogdan Jakubowski – Od ponad 30 lat kolekcjonuje sztukę. W 1974 na stałe wyjechał do Paryża. We Francji zajmował się importem oraz eksportem książek i stopniowo powiększał swoją kolekcję koncentrując się na polskiej awangardzie lat 50.-70. Zainteresował się także abstrakcją francuską i belgijską. Pan Bogdan znał Jana Lebensteina osobiście i posiada w kolekcji najlepsze jego dzieła.